Amerykańska szkoła jak z filmu. Sprawdzamy, jak jest naprawdę

Czerwone metalowe szafki, szkolna orkiestra dęta, czirliderki, drużyna futbolowa i stołówki, na których popularne dziewczyny siadają przy jednym stoliku. Zapewne niewielu czytelników miało okazję uczęszczać do amerykańskich szkół, ale dzięki filmom rzeczywistość szkół zza oceanu wydaje się być równie bliska, co nasze rodzime podstawówki z lamperią i dyżurnymi wysyłanymi po kredę. Wybierzmy się więc na wycieczkę (szkolną!) do Stanów Zjednoczonych i zobaczmy, jak wygląda tamtejsza rzeczywistość edukacyjna.

Ósma rano - dzwonek! W Polsce o tej porze dzieci odprowadzane są do szkoły przez opiekunów a nastolatkowie przyjeżdżają komunikacją miejską, na rowerze albo przychodzą do szkoły na własnych nogach. W Stanach jest nieco inaczej - maluchy często przywożone są przez słynne żółte autobusy. Codziennie prawie pół miliona takich pojazdów w całych Stanach rozwozi do szkół ponad 29 milionów dzieci, a godzina rozpoczęcia zajęć jest często podyktowana tym, jak rozplanowane są trasy autobusów. Za to licealiści, którzy mogą ubiegać się o prawo jazdy już w wieku 16 lat, czasami dojeżdżają do szkoły własnym samochodem, dlatego rozległe przyszkolne parkingi wcale nie są rzadkim widokiem. 

Jak z filmu?

W Stanach zanim na dobre zaczną się szkolne zajęcia, dzień rozpoczyna się przysięgą wierności fladze USA. Wszyscy uczniowie stają na baczność, po czym z ręką na sercu recytują "Ślubuję wierność mojej fladze i republice, którą ona reprezentuje, jednemu niepodzielnemu narodowi, z wolnością i sprawiedliwością dla wszystkich". Co ciekawe, jeszcze przed II wojną światową uczniowie zamiast na sercu trzymali rękę wyciągniętą przed siebie, ale - co nie dziwi - po wojnie ten gest został uznany za kontrowersyjny.

Większość scen, które możemy pamiętać z filmów o amerykańskich liceach, dzieje się na szkolnych korytarzach. Wszyscy to znamy - popularne dziewczyny taksujące wzrokiem okularnice stojące przy słynnych metalowych szafkach to motyw ograny do bólu, a przy tym dość nieprawdziwy. W amerykańskich szkołach przerwy są krótsze, bo około pięciominutowe, za to lekcje trwają dłużej - aż 55 minut. Czasami zajęcia łączone są w bloki nawet po 90 minut! Na towarzyskie spotkania przy szafkach po prostu nie ma czasu.  

W amerykańskich szkołach przerwy są krótsze, bo około pięciominutowe, za to lekcje trwają dłużej - aż 55 minut.W amerykańskich szkołach przerwy są krótsze, bo około pięciominutowe, za to lekcje trwają dłużej - aż 55 minut. Shuttertstock/Monkey Business Images Shuttertstock/Monkey Business Images

Co trzyma się w szafkach? Wszystko to, co nie przyda się przy odrabianiu lekcji - podręczniki, przybory szkolne, ciuchy na zmianę, instrumenty muzyczne na próbę orkiestry, a w chłodniejszych regionach - również okrycia wierzchnie. Jedyną dłuższą przerwą jest ta na lunch, która może trwać nawet 40 minut. Szkolne obiady są finansowane w dużej części przez państwo i korzysta z nich większość dzieci. Ta praktyka została zapoczątkowana po II wojnie światowej, kiedy to amerykańska armia odkryła, że słabe zdrowie poborowych, którzy nie zakwalifikowali się do armii, było bezpośrednio związane z niewłaściwym żywieniem w dzieciństwie. Jeśli amerykańskie szkolne menu kojarzy się z pizzą i hamburgerami - to nie powinno. Od paru lat coraz większą wagę przykłada się do tego, by dzieci były nie tylko najedzone, ale też odpowiednio odżywione. Swego czasu w kampanię promującą zdrowe szkolne posiłki zaangażowała się nawet Pierwsza Dama Michelle Obama. Stołówka naturalnie kojarzy się z popularnymi filmowymi scenami - wiemy, że czirliderki siedzą z czirliderkami, kujoni z kujonami, a najlepszy stolik zajmują osiłki z drużyny futbolowej. Kiedy spytać o to Amerykanów, wzruszają ramionami i mówią, że dążenie do popularności jest wśród amerykańskich nastolatków tak samo silne jak wśród innych nacji i że szkolne kliki to raczej wymysł hollywoodzkich scenarzystów.

Od paru lat coraz większą wagę przykłada się do tego, by dzieci były nie tylko najedzone, ale też odpowiednio odżywione.Od paru lat coraz większą wagę przykłada się do tego, by dzieci były nie tylko najedzone, ale też odpowiednio odżywione. Shutterstock/New Africa Shutterstock/New Africa

Grupa wyjątkowa

Jest jednak jedna grupa, którą kojarzą wszyscy uczniowie - to szkolni sportowcy. W porównaniu z polskimi lekcjami wuefu traktowanymi nieco po macoszemu, sport w amerykańskich szkołach to świętość. Wynika to po części z tego, że edukację traktuje się w Stanach ogólnorozwojowo - uczeń ma rozwijać się w wielu dziedzinach, zarówno umysłowej jak i fizycznej. Jest i drugi, bardziej pragmatyczny powód, dla którego aktywność fizyczna wynoszona jest w amerykańskich szkołach na piedestał. Dzięki dobrym wynikom w sporcie licealista może otrzymać stypendium pozwalające na studiowanie na wyższej uczelni. Horrendalne ceny edukacji wyższej w USA, sprawiają, że dla wielu osób jest to jedyna szansa na wyższe wykształcenie. Dobry sportowiec to duma szkoły, może więc liczyć na pewne przywileje, na przykład przymykanie oka na akademickie niedostatki albo dłuższe terminy dostarczania prac domowych. Sport w szkole nie jest tylko działką wuefisty i jego drużyny - interesują się nim wszyscy, a międzyszkolne rozgrywki wzbudzają ogromne emocje. Szkoły średnie dokładają wszelkich starań, by mecze miały odpowiednią oprawę. W zawody zaangażowani są więc nie tylko sami sportowcy, ale też zespoły czirliderek i szkolne zespoły dęte, które dają pokazy w przerwie meczu. Ostatnimi czasy pojawiają się głosy krytyki, które twierdzą, że amerykańskie szkoły wydają zdecydowanie za dużo na sport i że te środki powinny zostać wydane na cele czysto akademickie. Jeśli te postulaty znajdą odbicie w rzeczywistości, to bardzo zmieni to szkolną rzeczywistość w całych Stanach.

Sportem interesują się wszyscy, a międzyszkolne rozgrywki wzbudzają ogromne emocje.Sportem interesują się wszyscy, a międzyszkolne rozgrywki wzbudzają ogromne emocje. Shutterstock/tammykayphoto Shutterstock/tammykayphoto

Skomplikowany system

Sam amerykański system szkolnictwa może przyprawić o ból głowy - daleki jest od prostego duetu podstawówki i liceum. Kiedy mówimy o edukacji w USA, patrzymy na nią przez pryzmat tego, co znamy z własnego podwórka - jedna administracja, jedno ministerstwo edukacji i zunifikowany program nauczania. Tymczasem mówimy tu o systemie, który kształci kształci ponad 60 milionów dzieci w pięćdziesięciu stanach, czyli tylko o 10 milionów mniej niż w całej Unii Europejskiej! Trudno zunifikować tak wielką machinę edukacyjną, zdarza się więc, że istnieją lokalne warianty systemów szkolnictwa. Co do zasady, w dużym uproszczeniu, szkołę zaczyna się w wieku 6 lat jako przedszkolak, a później - co roku - zalicza się kolejną klasę aż do ósmej. Po podstawówce idzie się - w zależności od wariantu do Middle School (i później do High School) lub Junior High School (a potem do Senior High School). Na drugim etapie edukacji zmienia się nomenklatura. "Świeży" licealista to tzw. "freshman", w drugiej klasie staje się "sophomore", w trzeciej - "junior" a w czwartej - "senior". Edukacja kończy się odpowiednikiem naszej matury, czyli High School Diploma - o ile dotrze się do tego etapu: w niektórych stanach edukacja jest obowiązkowa tylko do 16. roku życia.

Trudno zunifikować tak wielką machinę edukacyjną, zdarza się więc, że istnieją lokalne warianty systemów szkolnictwa.Trudno zunifikować tak wielką machinę edukacyjną, zdarza się więc, że istnieją lokalne warianty systemów szkolnictwa. Shutterstock/4 PM production Shutterstock/4 PM production

To, czego polscy uczniowie mogą zazdrościć kolegom zza oceanu to pewna dowolność w kształtowaniu programu nauczania. Na niektórych etapach uczniowie mają wybór jakich przedmiotów będą się uczyć - jest to trochę podobne do naszych profilowanych liceów. To, czego Amerykanie mogą zazdrościć nam, to swobodny dostęp do szkół. W Stanach istnieje ścisła rejonizacja, a wysłanie dziecka do szkoły przypisanej do innego rejonu niż miejsce zamieszkania jest niezwykle skomplikowane i prawie niewykonalne. Zdarzały się nawet wyroki sądowe skazujące na więzienie rodziców, którzy posunęli się do sfałszowania dokumentów tylko po to, by ich dzieci mogły pójść do szkoły lepszej niż rejonowa. Szkoły, które oglądany w cukierkowych hollywoodzkich produkcjach wydają się być znane jak własna kieszeń, choć dość często ich wizerunek mija się z rzeczywistością. Jedno się nie zmienia - harmider na korytarzach, szkolne miłości i zapach trampek na linoleum jest ten sam pod każdą szerokością geograficzną.

Szkolne szafki wcale nie muszą być czerwone.Szkolne szafki wcale nie muszą być czerwone. Shutterstock/ itman__47 Shutterstock/ itman__47

Copyright © Agora SA