Trzy lata temu rząd obiecywał nam milion samochodów elektrycznych i hybrydowych mknących po polskich drogach. Strategia Zrównoważonego Rozwoju Transportu, świeżo wydana przez Ministerstwo Infrastruktury, podchodzi do sprawy bardziej realistycznie i szacuje, że do roku 2030 będziemy mieć w Polsce około 600 tys. takich pojazdów. Czy jesteśmy gotowi na przyjęcie takiej floty?
Okazuje się, że nie mamy się czego wstydzić - na polskich kierowców czeka 971 punktów ładowania o normalnej mocy i 486 stacji ładowania o dużej mocy. Oznacza to, że na tle Europy wypadamy lepiej niż dobrze - mamy jeden punkt ładowania na pięć samochodów, podczas gdy średnia unijna to jeden punkt ładowania na osiem pojazdów. Infrastruktura już czeka, czas więc spojrzeć na koszty. Ile realnie będzie nas kosztowało użytkowanie samochodu elektrycznego w ścisłym centrum, ile jeśli mieszkamy pod miastem albo na wsi, a ile podczas zagranicznych wycieczek? Policzmy.
Według badań przeciętny polski kierowca pokonuje rocznie nie więcej niż 20 tys. kilometrów, co daje prawie 1,7 tys. kilometrów na miesiąc. Spójrzmy więc, ile za eksploatację samochodu zapłaci ktoś, kto jeździ autem elektrycznym. Przyjmijmy tu jako średnią wartość zużycia 18 kWh na 100 kilometrów - popularne marki takie jak Nissan Leaf z 2016 roku, czy Opel Corsa-e "palą" odpowiednio 19 i 17 kWh na tym dystansie, Tesla Model S - 20 kWh.
Zakładamy wariant wielkomiejski. Nasz kierowca, Jan Kowalski, mieszka w bloku i nie ma dostępu do własnego punktu ładowania - musi więc korzystać z tych publicznych. Najbardziej rozbudowaną sieć stacji - aż 160, posiada działająca od 2017 roku firma Greenway, to na ich cenniku się więc skupimy. Jako klient możemy wybrać między trzema programami - Standard, Plus i Max. Łatwo policzyć, że w ciągu miesiąca wyjeździmy około 300 kWh, więc zgodnie z podpowiedzią operatora, taryfa dla nas to ta największa - "Plus", przeznaczona dla tych, którzy zużywają ponad 200 kWh miesięcznie. Taryfa "Plus" kosztuje 99,99 zł za miesiąc. Jeśli wybierzemy wolniejsze ładowanie prądem zmiennym, za 99 groszy/kWh, i żadna z sesji ładowania nie potrwa dłużej niż 45 minut, powinniśmy zmieścić się w miesięcznej kwocie 421 złotych.
Poza siecią Greenway na polskich drogach czekają na nas również darmowe ładowarki, takie jak testowy Niebieski Szlak sieci Lotos, strategicznie wytyczony przy największych trasach, lub ładowarki należące do centrów handlowych, biur i hoteli, do których dostęp jest darmowy, ale zależy od wewnętrznych regulacji zarządcy terenu.
Pamiętajmy jednak, że samochody elektryczne są rozwiązaniem, które najbardziej będzie się opłacać nie Kowalskiemu z bloku, a tym kierowcom, którzy dysponują własnym źródłem energii. Według różnych szacunków, docelowo ładowanie na mieście to tylko 20 do 30 proc. wszystkich ładowań. Pozostałe 70-80 proc. to podpięcie się do domowej sieci lub do ładowarki na służbowym parkingu. Żeby więc naprawdę skorzystać z dobrodziejstw elektromobilności, trzeba mieć własny dom jednorodzinny, a przynajmniej parking z dostępem do prądu - w domu lub w pracy. Tylko wtedy Kowalski może ładować auto ze zwykłego gniazdka, co przy średnim koszcie około 50 gr za kWh oznacza, że za paliwo zapłaci jedynie około 160 złotych miesięcznie, a biorąc pod uwagę tańszą taryfę nocną, uda mu się zmieścić w granicach 100 złotych.
Co jeśli Kowalski zdecyduje się na rodzinne wakacje w Europie z dojazdem samochodem? Nie będzie zaskoczeniem informacja, że ceny będą się różniły w zależności od kraju, a zwłaszcza w zależności od otwartości na zielone rozwiązania.
Jeśli Jan Kowalski zdecyduje się na wycieczkę do naszych zachodnich sąsiadów, to na stacji tuż przed Berlinem zostawi 0,69 euro za kWh (około 2,96 zł) za szybkie ładowanie. Wolniejsze ładowanie prądem zmiennym jest o połowę tańsze (0,35 euro - około 1,50 zł), ale należy dopłacić pięć centów za każdą minutę. Jadąc dalej na zachód, do Brukseli, Kowalski będzie musiał liczyć się z nieco wyższymi cenami: szybkie ładowanie będzie go kosztowało 0,29 euro za minutę i 0,79 euro za kWh. Jeśli Kowalski jest ryzykantem, może zdecydować się na wjazd samochodem do Rzymu. Ceny są tu bardziej przyjazne niż w północnej Europie - 0,42 euro za wolne ładowanie i brak opłaty za czas.
Według raportu holenderskiej firmy LeasePlan, najtaniej autami elektrycznymi jeżdżą Grecy. Na obwodnicy Aten Kowalski zapłaci więc stawkę podobną do polskiej - 0,34 euro za kWh. Wydawać by się mogło, że tradycyjnie droga Norwegia każe nam płacić krocie za ładowanie, tymczasem okazuje się, że jest to kraj wspierający e-mobilność. Na rogatkach Oslo ma dużą szansę na znalezienie darmowej stacji ładowania - musimy tylko pamiętać o tym, że wiele z nich można uruchomić zbliżeniowym brelokiem Norweskiego Stowarzyszenia Kierowców EV (Norsk Elbilforening), członkostwo w którym kosztuje 475 NOK (201 zł) rocznie.
Pamiętajmy, że koszty energii elektrycznej to nie wszystko - decydując się na kupno auta z napędem elektrycznym, należy wziąć pod uwagę również takie czynniki jak cena samochodu i wyższe koszty serwisowe. Te opłaty będą z kolei rekompensowane przez darmowe parkingi w strefie płatnego parkowania i możliwość poruszania się buspasem, a w niektórych krajach, na przykład Norwegii - zwolnienie ze słonych opłat za drogi.
Czy wobec tego warto kupić auto elektryczne? Niezdecydowanym warto wspomnieć, że niebawem ruszy program dofinansowań - państwo dołoży nam 30 proc. ceny katalogowej (nie więcej niż 37,5 tysiąca złotych), jeśli przesiądziemy się z benzyniaka lub diesla do samochodu elektrycznego.