Prognozy nie sią optymistyczne. Według raportu IPCC do 2030 roku musimy zredukować emisje CO2 o połowę, a kilkanaście lat później - do zera, żeby ustabilizować wzrost temperatury na poziomie 1,5 - 2 st. Tylko, że na razie się na to nie zanosi, bo emitujemy coraz więcej, zamiast coraz mniej. Globalne ocieplenie może więc postępować szybciej niż oszacowali (dość zachowawczy) naukowcy z IPCC. Za kilkadziesiąt lat - może nawet około 2045 roku - możemy znaleźć się w samym środku klimatycznej apokalipsy. Gotujemy naszym dzieciom tragiczną przyszłość. I sobie zresztą też.
Trudno przewidzieć jak będzie wyglądać przyszłość świata w XXI stuleciu (nie mówiąc już o następnych) ponieważ zmiana oznacza nie tylko ocieplenie ale przede wszystkim destabilizację klimatu i związanych z nim zjawisk pogodowych. Najpewniejszy jest chaos. Przyszłość takiej na przykład Polski będzie zależeć od tego, czy trafi nam się akurat susza z pożarami czy ulewy z powodziami, a może nam się trafić i jedno i drugie. Nawet w strefie umiarkowanej będą się zdarzać klęski żywiołowe: huragany, burze, śnieżyce.
Fot. Marek Podmokły / Agencja GazetaNie wiadomo też, jak poszczególne państwa i społeczeństwa zareagują na skutki zmiany klimatu. Czy wreszcie ograniczą emisje? Czy nauczymy się żyć bez prądu? Bez samochodów? Czy rządy podejmą radykalne kroki, a może wprowadzą dyktatury? A może dalej nie będą robić nic i dojdzie do rewolucji, albo do rebelii albo do wojny? A może raczej do stworzenia enklaw dobrobytu, gett dla najbogatszych i kryzysu humanitarnego na skalę planetarną?
Obecnie, globalne emisje CO2 podążają trajektorią zbliżoną do najgorszego rozpatrywanego przez IPCC scenariusza RCP8.5 (tzw. business as usual). Oznacza to ocieplenie w tempie 0,25-0,32°C na dekadę, czyli szybsze niż założone w ostatnim raporcie IPCC. A więc przekroczenie progu 1,5 stopnia może nastąpić już w 2030 roku, a 2 st w 2045. Nie wiem jak Wy, ja w 2045 roku ja będę mieć raptem. 60 lat, moja córka - 31, mniej więcej tyle, co ja teraz. Jeśli dożyjemy, bo już za parę lat może się zdarzyć taka fala upałów, że ja albo ona dostaniemy udaru i umrzemy. Powiecie, że zawsze można było umrzeć od udaru cieplnego. Zgoda, ale teraz mamy jakby większe szanse.
Dwa stopnie nie brzmią groźnie, jeśli myślimy o temperaturze, ale mogą mieć katastrofalne skutki. Naukowcy właśnie w tych okolicach, 1,5 - 2 stopni sytuują, "punkt bez powrotu", czyli moment, w którym globalna katastrofa pójdzie już z górki i nie da się zatrzymać. Arktyka zacznie topnieć. Jeśli Arktyka zacznie topnieć lód i śnieg przestaną odbijać promieniowanie słoneczne (białe odbija, pamiętacie ze szkoły, nie?), a ciemna powierzchnia ziemi i woda z oceanów (której będzie więcej, bo lód się topi!) zacznie pochłaniać ciepło, co będzie dodatkowo ogrzewać Ziemię. Wyższa temperatura to szybszy rozkład materii organicznej w glebach, czyli dalsze emisje dwutlenku węgla i metanu. Wieczna zmarzlina przestanie być wieczna, a dotychczas mroziła ona materię organiczną, czyli. dalsze emisje CO2. Zacznie się uwalniać metan z oceanicznych pokładów hydratów metanu. A metan nie dość, że podgrzewa to może wywoływać tsunami. Będą fale upałów i susze, a to z kolei oznacza pożary, a pożary oznaczają że węgiel uwięziony w lasach trafi (jako CO2) do atmosfery i. sami widzicie, że zaczyna się piekielne koło. I jeśli się zacznie, to już go nie powstrzymamy.
Fot. Jakub Orzechowski / Agencja GazetaSpróbujmy wyliczyć możliwe nieszczęścia i zagrożenia mając świadomość, że nie jesteśmy w stanie dokładnie ich przewidzieć. Każde z nich może wywołać skutek, którego teraz jeszcze sobie nie wyobrażamy i zmienić scenariusz końca świata. W tym scenariuszu pewne są jedynie duże lub wielkie tragedie.
Upały i susze zagrażają rolnictwu. Dłuższy okres wegetacji roślin w strefie umiarkowanej brzmi nieźle, ale ocieplenie oznacza też wyjałowienie gleby, obniżenie poziomu wód gruntowych, kurczenie się zasobów wody pitnej, niszczenie plonów przez grady, ulewy, huragany. Aha, a jak jest gorąco i sucho to spada też poziom wody w rzekach, Brakuje wody nie tylko do picia, ale przede wszystkim - do chłodzenia elektrowni. A bez elektrowni nie ma prądu, a bez prądu nie ma klimatyzacji, nie ma ratunku przed skutkami katastrof.
Klęski żywiołowe już teraz powodują śmierć setek tysięcy ofiar, bezdomność, utratę stabilnych warunków życia. Na razie dzieje się to w krajach biednego Południa, więc mało się tym interesujemy, ale dojdzie i do nas. Niedawna powódź w Mozambiku wywołana przez cyklon Idai pochłonęła setki ofiar i spowodowała katastrofę humanitarną. A więc nie tylko śmierć ludzi, nie tylko zniszczenie infrastruktury ale też epidemię cholery. Nie trzeba chyba dodawać, że w tych warunkach nie ma mowy o dostawach prądu, gazu czy ciepłej wody. W przypadku klęsk żywiołowych nieszczęścia będą szły w pakietach. W 2017 roku wyniku ekstremalnych ulew w prowincji Hunan w Chinach trzeba było wysiedlić 800 000 osób. Naukowcy oceniają, że antropogeniczna (czyli wywołana przez człowieka) zmiana klimatu zwiększyła częstotliwość występowania tak gwałtownych ulew w tym regionie dwukrotnie. Zresztą, nie trzeba wcale szukać tak daleko. W tym samym 2017 roku w Portugalii w wyniku pożaru lasów w Portugalii zginęły co najmniej 62 osoby, w zeszłe wakacje w Grecji zginęło 100 osób, miejscowość Mati została doszczętnie zniszczona.
Fot. Dominik Werner / Agencja GazetaCałkiem prawdopodobne jest też to, że po prostu nas zaleje. Poziom wody w morzach i oceanach z pewnością się podniesie, choć na razie trudno oszacować o ile. Zmieni się linia brzegowa. Profesor Szymon Malinowski z Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego nie ma dobrych wiadomości dla Gdańska, Londynu, Florydy . Wprawdzie naukowcy nie przewidują zalania Warszawy w ciągu najbliższych stu lat, ale już teraz słona woda może zalewać delty rzek i pola ryżowe, a mieszając się z wodą słodką zanieczyszczać rzeki. Jeszcze raz powtórzmy - wiele zależy od tempa i dynamiki ocieplenia to zaś zależy od tempa emisji gazów cieplarnianych. Pamiętajmy o tym, że emitujemy szybko, a CO2 rozkłada się wolno. Dzisiaj więc wpływamy na przyszłość ziemi w perspektywie setek, może tysięcy lat.
Jeśli zdecydujemy się dalej spalać coraz więcej paliw kopalnych, podążając czerwoną linią, to do 2300 roku temperatura wzrośnie prawdopodobnie o około 8°C - piszą profesor Malinowski, Marcin Popkiewicz i Agnieszka Kardaś w książce Nauka o klimacie - Owszem, możemy mieć szczęście - być może czułość klimatu okaże się mniejsza i wzrost temperatury wyniesie tylko 6°C. Ale może się okazać, że mylimy się w drugą stronę, a średnia temperatura powierzchni Ziemi wzrośnie o nawet 10°C
Mogą być jeszcze inne niespodzianki. Francuski biolog Jean-Michel Claverie w próbkach pobranych z wiecznej zmarzliny na Syberii odkrył nieznanego wirusa giganta . Takich niespodzianek może być pod lodem więcej, niewykluczone więc, że do powyższych katastrof będziemy musieli dorzucić dziesiątkowanie populacji przez nieznane, albo zapomniane choroby. I to się również może wydarzyć całkiem niedługo.
Snujemy tu rozważania z perspektywy człowieka, ale dorzućmy jeszcze do tego tzw. szóste wymieranie czyli utratę bioróżnorodności i zagładę całych ekosystemów. Zagrażamy nie tylko sobie - ludziom nawzajem - ale doprowadziliśmy już do anihilacji wielu gatunków organizmów. Na potęgę przeławiamy oceany, zatruwamy rzeki, wycinamy lasy, niszczymy siedliska innych żywych istot. Szkodzimy tym również sobie, znowu w sposób, którego nie umiemy jeszcze do końca przewidzieć.
Prędzej czy później, ale raczej prędzej do wymienionych wyżej skutków dojdzie czynnik ludzki. Globalna katastrofa humanitarna jest wielce prawdopodobna - już teraz cierpią biedni i wyzyskiwani. I będą cierpieć jeszcze bardziej, bo ocieplenie najszybciej zdewastuje te obszary Ziemi, które już teraz są najcieplejsze. Wkrótce - na przestrzeni kilkudziesięciu lat - mogą stać się one po prostu niezdatne do życia. To oznacza, że będzie tam tak gorąco, że ludzie po prostu będą umierać .
To z kolei oznacza uchodźców klimatycznych. Z krajów południa. Z krajów islamskich. Z terenów zamieszkanych przez ludzi o nie-białym kolorze skóry. Mając w pamięci kryzys uchodźczy wywołany wojną w Syrii - której przyczyną była susza spowodowana ociepleniem klimatu! - biorąc pod uwagę łatwość mobilizacji ksenofobicznej, ciągle żywy rasizm i nacjonalizm oraz generalną skłonność bogatszych do obrony dobrostanu - jakiś rodzaj wojny jest bardzo prawdopodobny. Może będzie to wojna o zasięgu światowym, może szereg lokalnych konfliktów, a może globalna rebelia, która doprowadzi do destabilizacji dotychczasowych układów politycznych i państwowych?
Fot. Adam Rostkowski / Polskie Centrum Pomocy MiędzynarodowejPoza tym, zasoby paliw kopalnych, z których teraz czerpiemy energię, kurczą się. Możemy sobie wyobrazić scenariusz nieprzyjemny: wojnę o zasoby, energię elektryczną dla bogatych, koniec społeczeństwa względnego dobrobytu nawet w krajach bogatej Północy i Zachodu. Trzeba jednak pamiętać, że nawet w scenariuszu hurraoptymistycznym, czyli takim, w którym sprawiedliwie i solidarnie ograniczamy - jako ludzkość - emisje CO2 będzie to koniec wygodnego życia, jakie znamy. Być może będziemy musieli reglamentować prąd. Zrezygnować z transportu dóbr z odległych zakątków świata. Zrezygnować z komunikacji samochodowej, co zresztą powinniśmy byli zrobić już dawno. Nosić długo te ubrania, które już mamy, myć się mydłem w kostce, oszczędzać wodę. To ciągle lepsze niż koniec świata.
Przy okazji - przemysłowa hodowla zwierząt. już teraz zabiera tereny pod uprawę i przyczynia się do emisji metanu - drugiego obok CO2 najbardziej szkodliwego dla środowiska gazu cieplarnianego. Nigdy dość przypominania, że naprawdę warto przestać jeść mięso. Już nawet nie ze względów etycznych, ale praktycznych, chociaż w dzisiejszych czasach "etyczna konsumpcja" naprawdę nabiera praktycznego, jeśli nie strategicznego wymiaru.
Tylko, że sama etyczna konsumpcja nas nie zbawi. Konieczne jest ograniczenie produkcji. Nie mówmy - przynajmniej na razie - o zrównoważonym rozwoju, bo jeśli chcemy uratować Ziemię, to musimy raczej się zwijać, a na pewno zwijać produkcję i związane z nią wydobycie i emisje. To wymaga zdecydowanych działań od rządów, to wymaga wywierania presji na korporacje, to wymaga wyrzeczenia się obietnic zysku przez bogatych, a nakłonienie ich do tego naprawdę może być trudniejsze niż wywołanie wojny. Będzie bolało. Ale będzie bolało tak czy inaczej, a stawką jest przetrwanie naszego świata.