Guwernantki w przeciwieństwie do niań, nie zajmują się tak przyziemnymi rzeczami jak karmienie i ubieranie dzieci. Ich zadaniem jest wychowanie. Ich zadaniem jest dopilnować, aby dziecko otrzymało odpowiednią edukację - uczą m.in. języków obcych i savoir vivre'u. Pracują po to, by dziecko miało lepszy start. To wśród bogatych chwilowa moda czy raczej powrót dawnej tradycji?
Były bohaterkami książek Jane Austin, Lwa Tołstoja, Agathy Christie i Arthura Conan Doyla. Najsłynniejszą z literackich guwernantek jest tytułowa Jane Eyre z powieści Charlotte Brontë. W realnym życiu to stanowisko było w 19. i na początku 20. wieku zajęciem biedniejszych, ale dobrze wykształconych kobiet. Od tego zawodu nie stroniły również feministki. Jako guwernantki pracowały m.in. prekursorka tego ruchu Mary Wollstonecraft, noblistka Maria Skłodowska-Curie, a nawet rewolucjonistka Róża Luksemburg.
Nie był to jednak zawód tylko dla kobiet. W polskich domach zajęcie na tym stanowisko znajdowali także mężczyźni - głównie młodzi, próbujący zarobić na czesne albo utrzymać się w okresie nauki na uniwersytecie. Guwernerami byli w młodości najbardziej znani później polscy pisarze - Bolesław Prus, Stefan Żeromski i noblista Henryk Sienkiewicz.
Szczególnie na wsi, gdzie nie było w okolicy odpowiedniej szkoły, zamożne rodziny zatrudniały tego typu edukatora lub edukatorkę dla swoich dzieci. Przede wszystkim uczyli oni dzieci pisania i czytania oraz podstaw matematyki. Bardzo często jednak dochodziły do tego języki obce, lekcje gry na pianinie lub innym instrumencie, rysunku i malarstwa czy pisania wierszy. Oczywiście na usługi guwernantek i guwernantów stać było tylko najbogatszych - fabrykantów, arystokrację, bankierów, wyższych rangą wojskowych, wielkich kupców, posiadaczy ziemskich i urzędników państwowych. Inni musieli się zadowolić szkółką niedzielną, prowadzoną przez księży. Zdarzało się, że guwernantki były bohaterami skandali. Cała przedwojenna Polska żyła procesem chorwackiej guwernantki Rity Gorgonowej, oskarżonej o zabójstwo córki swojego pracodawcy (a zarazem kochanka) znanego lwowskiego architekta, Henryka Zaręby.
Dziś, gdy w Polsce szybko rośnie grupa zamożnych, coraz więcej słychać o wielkim powrocie guwernantek. Powstają firmy specjalizujące się w pośredniczeniu między rodzicami a edukatorkami, a coraz więcej młodych osób rozważa taką formę zatrudnienia. Wymagania są jednak wysokie: wyższe wykształcenie pedagogiczne (pedagogika wczesnoszkolna i przedszkolna lub psychologia), medyczne lub artystyczne, biegła znajomość jednego języka obcego (angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego lub francuskiego), umiejętność gry na jakimś instrumencie i prawo jazdy kat. B. Do tego - wysoka kultura osobista, energia, pasja do nauki, odporność na stres, stanowczość i minimum dwa lata doświadczenia pracy z dziećmi. Takie warunki stawia swoim pracownicom Monika Jakubiak, szefowa ekskluzywnej agencji MJ Governess.
Jednakże w zamożniejszych niż Polska krajach, rynek na owe usługi jest już dobrze rozwinięty i da się w tej materii dokształcać. Kandydatki na guwernantki mogą podjąć naukę na wyspecjalizowanych uczelniach kształcących w tym zawodzie np. Norland czy Chiltern Collage w Wielkiej Brytanii.
Nie ma się co dziwić. Praca guwernantek to wymagające dużej i bardzo wszechstronnej wiedzy zajęcie. Do ich obowiązków bowiem należy nie tylko uzupełnianie bądź prowadzenie edukacji domowej dziecka.
W 19. wieku najważniejszym przedmiotem nauczanym przez guwernantki i guwernerów były podstawy języka francuskiego. Dziś oczywiście znacznie popularniejszy jest angielski, wiele rodzin zatrudnia guwernantki z krajów anglojęzycznych. Ale konwersacje w obcym języku to nie wszystko. Guwernantki muszą uczyć także przedmiotów ścisłych i polskiego oraz nadzorować dziecku przy odrabianiu zadań domowych.
Pod opieką guwernantki dziecko ma rozwijać też wrażliwość artystyczną - uczyć się rysunku, śpiewu lub gry na instrumencie, a także uczyć się dobrych manier. Czasem guwernantki towarzyszą rodzinom podczas podróży i organizują dzieciom czas wolny. Można powiedzieć, że esencja pracy guwernantki nie zmieniła się od 19. wieku.
Marta, guwernantka, pracująca na przedmieściach Warszawy, woli pozostać anonimowa. - Rodzina, u której pracuję należy do najwyższych kręgów palestry i nie lubi niepotrzebnego rozgłosu. Pracuję od sześciu do ośmiu godzin dziennie. Z młodszymi dziećmi malujemy i rysujemy oraz czytamy pierwsze książeczki. Uczę je także pisać, liczyć i rozbudowują ich wiedzę o przyrodzie - roślinach i zwierzętach. Ze starszymi wychodzę do muzeów i na wycieczki krajoznawcze. Razem odrabiamy lekcje i gramy w gry edukacyjne - mówi młoda guwernantka. Dziewczyna studiuje zaocznie psychologię. Praca pozwala jej opłacić czesne i mieszkanie. - Jestem zadowolona, choć nie zarabiam kroci o których się czasem słyszy, podsumowuje Marta.
Elita guwernantek może zarobić nawet 20 tys. zł miesięcznie. Wymaga to jednak wyrzeczeń, pracy po 12 godzin dziennie, sześć dni w tygodniu, a często wyjazdów z rodziną, u której się pracuje. Takie warunki oferują np. biznesmeni, których praca wiąże się z regularnymi wyjazdami za granicę. W przypadku dłuższych pobytów poza Polską, guwernantka często ma zapewnione wyżywienie, mieszkanie, miesięczny płatny urlop, a raz do roku lot do kraju ojczystego.
Generalnie jednak guwernantki wyjeżdżające do pracy poza Polskę zarabiają średnio 4 - 7 tys. złotych, a wypłata uzależniona jest od doświadczenia, kwalifikacji i dyspozycyjności kandydatki. Te pracujące w Polsce zarabiają zwykle 2,5 - 5 tys. na rękę.
Większości Polaków jednak nie stać na zatrudnienie nie tylko niani, nie mówiąc już o guwernantce. Wtedy, co tu dużo mówić, okazuje się, że najlepszą guwernantką bywa najczęściej po prostu kochająca, niepracująca babcia.